Dzień po dniu w klubie
Wizyty w Polsce:
1988
1989
1991
1992
1996
1997
|
W kilkudniowym pobycie w Wodzisławiu państwu Tozawa towarzyszył Leszek Sołdan i Ania - tłumaczka. Przedpołudniowe wycieczki do Cieszyna i Wisły w połączeniu z popołudniowo - wieczornymi sesjami gry w klubie i w domu.
Okazało się, że wiele zwykłych dla nas rzeczy było niezwykle egzotyczne dla naszych gości. Obowiązkowe niemalże zdjęcie przy słupie granicznym polsko-czeskim - no tak, ale Japonia nie ma przecież żadnych granic lądowych; niesamowicie "puste", rzadko zabudowane mijane wioski - ale przecież to nie ta gęstość zaludnienia. Wyjazd wyciągiem krzesełkowym na Czantorię to też wielka atrakcja. Jechałem pierwszy w parze z sześcioletnią wówczas Anią, na górnej stacji pan z obsługi pomógł jej zsiąść z krzesełka stale jadącej przecież kolejki. Następna jechała Krystyna (moja żona) z Olą, a potem państwo Tozawa. Widząc, że obsługujący ustawił się ze strony pani Tozawa, w nagłym olśnieniu zasugerowałem, aby raczej pomógł przy wysiadaniu jadącemu z nią mężczyźnie - niestety za późno. Mistrz zsiadł i ... czekał, aż mu powiedzą, gdzie może odejść. A kolejka jechała dalej. Na szczęście nic złego się nie stało, a stoicki spokój sensei'a zaszokował spoconego z przerażenia pracownika kolejki. Po kilku godzinach wracaliśmy na dół. Wysiadłem na dolnej stacji i zanim zdążyłem podejść i uprzedzić o ewentualnych problemach - stało się. Jadąca nieprzerwanie kolejka płynnie zwolniła i zatrzymała się dokładnie w miejscu oznaczonym do wysiadania. Mistrz mógł z godnością zsiąść z krzesełka i odejść - dziękując po drodze obsłudze kolejki. Wrażenie było duże - także dla przygodnych gapiów, a relacjonująca pobyt w Polsce na łamach "Go Weekly" pani Tozawa nie omieszkała o tym napisać.
Wodzisławscy gracze byli pod wielkim wrażeniem umiejętności Mistrza. Wielogodzinne symultanki dzień po dniu były męczące - głównie chyba z powodu niewielkich umiejętności przeciwników, ale Tozawa - sensei był zadowolony. Największą przyjemność mogliśmy mu sprawić nie jakimiś atrakcjami - ale właśnie ciągłym głodem gry, wielką chęcią nauki. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie powtórzenie - na następny dzień - partii, którą Mistrz rozegrał z Olą - mającą wówczas mniej niż 20 kyu, której zagrania były dla niego przecież zupełnie nieprzewidywalne i często trudne do wytłumaczenia.
Wszyscy mieszkali u nas w domu i jadali domowe posiłki. Do lekkiego zgrzytania zębów doprowadzałem Krystynę wskazując jej za wzór panią Tozawa kosztującą każdą potrawę przed nałożeniem tejże Mężowi. Ale domowa kuchnia śląska najwyraźniej dogadza podniebieniom Japończyków. Już na drugi dzień próbowanie nie było potrzebne, a prawdziwą furorę zrobiły nie - wspaniale przez Krystynę przygotowywane - chińszczyzny, ale zwykłe pyzy z mięsem okraszone podsmażonym boczkiem - pycha. Pani Tozawa stwierdziła, że dwie to za dużo dla niej - kalorie - ale nie mogła się oprzeć i zjadła trzecią porcję. Mimo zapisanego dokładnie przepisu - próba w Tokio była (podobno) całkiem nie udana.
Kilka - za krótkich - dni minęło bardzo szybko. Przy pożegnaniu wszyscy mieliśmy nadzieję, że dojdzie do następnej wizyty Mistrza w Wodzisławiu.
Janek Lubos
|