index/     Tozawa Akinobu/     reportaże/     archiwalne reportaże/

 

Dziennik goistycznej wyprawy do Polski

Gorąco witana podróż - Tozawa Akinobu 9-dan


     W dzienniku tym Tozawa Akinobu 9-dan opisuje swój pobyt w Warszawie na turnieju Go krajów Europy Wschodniej, a także udzielane komentarze i gry symultaniczne. W listopadzie ubiegłego roku otrzymałem zaproszenie od przebywającego właśnie w Japonii, dobrze znanego z Amatorskich Mistrzostw Świata, pana Janusza Kraszka, oraz od Prezesa Polskiego Stowarzyszenia Go, pana Grabowskiego. W odpowiedzi na to zaproszenie razem z żoną i moim przyjacielem, panem Kikuchi Yukihiko (amatorski 4-dan), przyjechaliśmy już po raz drugi do Polski, w przeddzień rozpoczęcia turnieju. Pragnę tu podziękować przyjaciołom Janusza, panom Katsura Yuji (programista) i Kishi (Hitachi Denki, Sekcja Go), za pomoc w, listownym uzgodnieniu programu wizyty. Mając za przewodnika moją żonę, mówiącą jedynie łamanym angielskim, czuliśmy się nieco zagubieni, jednak gorące przywitanie pozwoliło przebić ścianę słów i jestem szczęśliwy, że mimo naszych kiepskich umiejętności przyjaźń miedzy narodami szeroko się rozwija.

Warszawa

     16 czerwca 1988, lotnisko Narita. Po 13 godzinach i 40 minutach lotu Aerofłotem i Lotem, O 20:40 lądujemy w Warszawie. Witają nas w trójkę panowie Grabowski, Janusz i Sołdan (tegoroczny reprezentant na Amatorskie Mistrzostwa Świata). Jedziemy do mieszkania i uzgadniamy program. Cieszy nas bukiet irysów od Janusza i truskawki od Sołdana, które usuwają zmęczenie po długiej podróży. 17 czerwca, godz. 10.00. Janusz wiezie nas mercedesem do pobliskiej Żelazowej Woli. W zagajniku zrekonstruowany dom rodzinny Szopena. W parku kwitną peonie, oglądamy lotosowy staw, dobiega nas muzyka Szopena, niespodziewanie przypomina się nam odległa Japonia. Wracamy do miasta, oglądamy zmianę warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza, niedaleko Uniwersytetu Warszawskiego. O czwartej po południu zbiera się czołówka graczy z czterech krajów - NRD, Czechosłowacji, Polski i ZSRR. O godzinie siódmej ceremonia przekazania posłania i prezentów od dyrektora Nihon Ki-in, pana Asady, po czym rozpoczyna się pierwsza runda turnieju. Oto Europa Wschodnia. Zbliża się krótka noc, a zapominamy o upływie czasu. Turniej rozgrywany jest systemem szwajcarskim w siedmiu rundach, bierze udział 75 graczy z 5 krajów, do prowadzenia turnieju użyto komputera.

     Gram na dwóch kamieniach z Januszem, który opiekując się nami nie uczestniczy w turnieju. O wpół do dziesiątej, wraz z żoną Sołdana idziemy na kolację do restauracji Szanghai. Pan Kikuchi, który się spodziewał kuchni chińskiej, jest zaskoczony "polskimi Chinami" - zamiast mąki gryczanej oczekiwał makaronu z fasoli. 18 czerwca, wcześnie rano. Pan Sołdan przynosi truskawki i gerbery. Dziękujemy mu serdecznie i patrzymy jak pospiesznie odjeżdża rowerem na miejsce gry. Dziesiąta rano. Pod przewodnictwem Janusza zwiedzamy Stare Miasto. Muzeum Narodowe niestety było zamknięte, oglądamy jednak wystawę sztandarów i zbroi. O pierwszej spotykamy się z żoną Sołdana na obiedzie w niezbyt odległej od miejsca gry restauracji ze wspaniałą panoramą. Bardziej niż na jedzenie zwracamy uwagę na widoki. Sołdan jest nie w formie - czy nie dlatego, że za bardzo się nami zajmuje?

Szkolenie i komentarz

     Od czwartej do siódmej komentuję na dużej planszy jedną z gier turniejowych. Prezes Grabowski wykazuje ogromną aktywność. Trudno jest z taką swobodą tłumaczyć z japońskiego. Następnie gram na czterech planszach partie szkoleniowe. Chętnych dużo, prezes ma dużo pracy z wyborem graczy. Janusz zajęty przygotowaniami do przyjęcia. Po wygraniu wszystkich partii gram na trzech kamieniach z Sołdanem, nieźle... 21:30, welcome party. Pytam się mistrza NRD o sytuację Go. W turnieju gra 11 Niemców, liczba graczy wynosi około 2 tysięcy. 30 klubów. Połowa graczy to nastolatki, w drugiej połowie jest siedmiu 4-danowców. Najlepsza goistka jest 1-dan; zna trochę japoński, jest atrakcyjną dziewczyną, studiuje filozofię. Do śmiechu doprowadzają nas rozmowy o Go i sztuce pomiędzy Niemcami mówiącymi z charakterystycznym niemieckim akcentem i moją żoną próbującą angielskiego. Gramy w rengo, w "dyskutowane" Go. Gdy wychodzimy po wspaniałym przyjęciu, jest już po dwunastej i na pięknie rozgwieżdżonym niebie wyraźnie rysuje się Wielka Niedźwiedzica. Pada pytanie, czy spotkamy się jeszcze w Tokio. Zatrzymuje nas samochód patrolowy - następnego dnia są wybory, więc bardzo pilnują. 19 czerwca. Razem z Januszem i żoną Sołdana słuchamy koncertu szopenowskiego w Łazienkach. Wokół pomnika Szopena kwitną róże, wśród nich porozstawiane ławki. Pałac na Wodzie też pełen pięknych kwiatów.

Słupsk

     U trzeciej po południu żegnamy się ze wszystkimi i udajemy się do odległego o 450 km, leżącego blisko Bałtyku Słupska, gdzie mieszka Janusz. Po drodze oglądamy zachód słońca odbijający się w leśnym jeziorze. O jedenastej docieramy do domu, gdzie czeka na nas żona Janusza wraz z córką. Dawno się nie widzieliśmy. Czujemy się jak u siebie w domu. O drugiej po południu Bałtyk. Niestety, w Ustce wieje silny wiatr i niewiele widać. Stutysięczny Słupsk jest ładnym miastem przeciętym rzeką, z szeregami domów wzdłuż ulic. Oglądamy uczelnię, w której wykłada Janusz. W domu wita nas kolacją żona Janusza. Zaraz po kolacji gramy w Go. Z półlitrowej butelki mocnej polskiej wódki niewiele zostało. Czy Janusz jest taki mocny? Pan Kikuchi walczy z komputerem, dumą Janusza. 21 czerwca. Żona Janusza podaje śniadanie i z uśmiechem zaprasza nas na ponowną wizytę, W drobnym deszczu jedziemy do Gdyni. Piękne portowe miasto zasnute jest deszczem, po krótkim postoju jedziemy do Gdańska. To 400-tysięczne miasto znane jest ze strajków, ale i wspaniałe Stare Miasto warte jest zobaczenia. Patrząc na odbudowane po wojnie średniowieczne uliczki czułem ducha Polaków. Po pospiesznym zwiedzaniu jedziemy do klubu studenckiego na spotkanie z miejscowymi fanami. Jest to pierwsza wizyta zawodowców. Wita nas bukiet kwiatów i oklaski. Pan Kikuchi wraz z mistrzem Gdańska grają komentowaną partię na dużej planszy, ja gram szkoleniową symultanę na czterech planszach. O szóstej wieczorem, w silnym deszczu, wyjeżdżamy. Wpół do pierwszej w nocy docieramy do domu. 22 czerwca, 10:00. Janusz i Sołdan są na lotnisku. "Dziękuję, do widzenia". Ta podróż zostanie nam w sercu.

(Go Weekly, 19.07.1988. ,Tłum. Krzysztof Grabowski)

    index/     Tozawa Akinobu/     reportaże/     archiwalne reportaże/