index/     publikacje/     uczestnicy/     zmagania/     wyniki/

 

Mistrzostwa Polski Par 2001



        Gra w Go parami to często niezauważana a przez tych którzy nie spróbowali zawsze niedoceniana forma gry w Go. Osobiście nie przepadam za różnymi wymyślnymi odmianami Go czy też "mieszaniem" w regułach. Zabawnie jest o tym porozmawiać ale poświęcać czas na grę na przykład na planyszy 17x17 ze wstępnie ustawianymi handicapami i dziwacznie zmodyfikowanymk regułami? To nie ja.

        Do gry parami ciągnęło mnie jednak zawsze. Jakoś przeczuwałem, że gra z kimś w parze może być ekscytująca i wnosić coś naprawdę nowego. Nie pomyliłem się. Na Mistrzostwa Polski Par pojechaliśmy w zasadzie dzięki Letniej Szkole Go, która bezpośrednio poprzedzała Mistrzostwa. Część par i większość zawodniczek (Siostry Śmigowskie Kasia Świerkot i Basia Lubos ze Śląska oraz Weronika Szychowiak z pobliskiego ośrodka Go Jako Tako Bydgoszcz uczestniczyły w LSG a Ola Budziszewska i moja żona Magda obecne były ze względu na swoje pociechy) obecna była już na LSG i można było popróbować swych sił i przymierzyć się do gry w parze.

        Niestety pomimo zwiększonego zainteresowania grą parami (10 par w porównaniu z 6 w roku poprzednim) zanotowaliśmy znaczące nieobecności. Do Wielkich Nieobecnych zaliczyć trzeba oczywiście Janka i Ole Lubos (Mistrzów Polski z poprzedniego roku i jednocześnie naszych reprezentantów na Mistrzostwach Świata Par w Japonii), Kasię Koenig i Emilię Grudzińską (jedyne, pomijając świeży awans Oli Lubos, panie ze stopniami mistrzowskimi w Polsce. Udział Ani Lubos (siostry Oli) wraz z na przykład obecnym na części LSG Januszem Chłodkiem niewątpliwie także uatrakcyjniłby impreze... Różne przeszkody stanęły na drodze do Tucholi i najsilniejszych Pań niestety nie mieliśmy szansy podziwiać.

        Wiadomym wszem i wobec jest, iż gra parami wymaga od grających poza umiejętnościami indywidualnymi "zgrania" i umiejętności wyczucia intencji partnera (oczywiście w trakcie gry komunikacja pomiędzy partnerami jest zabroniona). Nikt nie wspomina jednak o konieczności posiadania stalowych nerwów, serca jak dzwon i sporej dozy zdrowego rozsądku. Te ostatnie cechy konieczne są szczególnie wtedy gdy rozpiętość umiejętności w parze jest spora (a tak było w tym roku w prawie każdej parze).

        Pierwszą grę parami zagraliśmy towarzysko z para Michał Bażyński - Olga Budziszewska. Wśród zgiełku szalejącej dzieciarni i nieco na szybko próbowaliśmy jak to jest ... Grę ku naszemu zaskoczeniu wygraliśmy. Wśród zgiełku szalejącej dzieciarni broniliśmy się z Magdą dość rozpaczliwie gdy przeciwnicy popełnili błąd techniczny i było po wszystkim....

        Następna gra była już grą turniejową Mistrzostw Polski Par. Co ciekawe z tą sama Parą! Michał i Olgą byli druga najsilniejsza parą turnieju... Nie bardzo liczyliśmy na powtórkę sytuacji z dnia poprzedniego. Cuda się nie zdarzają dwa razy pod rząd ale odrobina nadziei gdzieś się tliła. Wydawało mi się ze zaczęliśmy dobrze. Bez poważniejszych wpadek z naszej strony z wyjątkiem mojej pomyłki przy wykonywaniu ruchów. Pośpieszyłem się z wykonaniem ruchu i pomny pouczeń sędziego Krzysztofa Grabowskiego (3 dan) potulnie oddałem 3 kamienie jako kara za wykroczenie. Wydawało mi się ze nawet mamy lekką przewagę. No i zaczęła się zabawa na całego gdy Michał zagrał inwazje w nasze moyo. Za głęboko. Po kilku ruchach już zaczynałem się cieszyć i nagle prezent! Pozwalamy im uciec. Dysproporcja siły gry zaczęła pokazywać zęby. To jedna to druga para popełniała drobne błędy. W końcu oddychamy z Magdą z ulgą. Nie żyją - wracamy do gry. Patrzę na zegar: kończy nam się czas. Poziom adrenaliny osiąga maksimum. Liczę na szybko partię - zdaje mi się że jesteśmy do przodu. Wchodzimy w byo-yomi. Gram arcybezpiecznie. Michał (4 dan) pokazuje swoje zęby i raz po raz urywa nam po kilka punktów. Dalej gramy bezpiecznie. Nagle Ola daje atari na grupę gdzieś z dziesięciu kamieni. Odpowiedz należy do Magdy. Nie dość, że jest to jej pierwsza gra w turnieju, pierwsza gra parami to jeszcze pierwsza gra z zegarem no i jesteśmy w byo yomi. Ola daje atari a Magda zaczyna myśleć i spoziera to tu to tam na różne regiony planszy. Powolutku podnoszą mi się włosy na głowie ("O czym ona myśli !!!"). Sam zaczynam nerwowo szukać czegoś na planszy. Nic nie ma !!! Wystarczy połączyć! W końcu zaczynam rozumieć: ona nie widzi tego atari! Pozostałe sekundy strasznie mi się dłużą. Połączy? Czy nie połączy? Może jednak się opamięta i połączy ? Magda bierze kamień. Wstrzymuję oddech - połączyła. Kilka dame i liczymy. Wszyscy odprężeni i dobrej myśli. W miarę wypełniania terytoriów wszystkim rzedną miny. Później Michał powiedział mi, że oszacował tę grę jako pewną wygraną czarnego (my gramy białymi). Wynik: Czarny wygrywa z 1,5 punktu plus trzy punkty kary ! Zabolało. Gdybym prawidłowo oszacował wynik i nie popełnił błędu ruchu mogło być zupełnie inaczej ... Ale i tak przegrana z kilku punktów z para o wiele mocniejszą od nas (oni 4 dan 14 kyu my: 6 kyu 17 kyu) była w sumie satysfakcjonująca...

        Druga para: Emilia i Krzysztof Kotowscy. Para od poprzedniej nominalnie dużo słabsza (14 kyu i 14 kyu) więc do stolika siadaliśmy z nastawieniem optymistycznym. Gra przebiegała spokojnie do czasu, aż zorientowaliśmy się, że wcale nie wygrywamy ! Zacząłem polować na okazję... Nic nigdzie nie wychodziło. Ani ja ani Magda nie mogliśmy znaleźć pomysłu na rozwiązanie problemu. W końcu jest! Cień szansy. Groźba wejścia w terytorium przeciwnika dawała możliwość kontynuacji zbijającej sporą grupę. Zauważą czy nie? Gram. Nie zauważyli. Teraz pytanie następne czy Magda zauważy?! Widzi bez problemu. Jeszcze ze trzy ruchy, próby kontrataku ale "nic nie chodzi". Grupa nasza. Czy to wystarczy? Białe kontynuują grę. Nieco manewrów w środku i zaczyna być znów niepewnie. Próbuję następne tesuji odcinając inną grupę. Znów mnóstwo szczęścia. Magda łapie o co chodzi. Odbiera oczy Białym. Koniec. Wygrywamy przez poddanie. Przechodzimy do drugiego pomieszczenia i analizujemy pierwsze tesuji... Okazuje się ze Białe nie bardzo miały wyjście... Straty terytorialne byłyby spore. Chyba wystarczające abyśmy wygrali. Niestety nie potrafmy odtworzyć partii więc już nigdy się tego nie dowiemy...

        Marcin Kamiński i Gosia Mocek. Marcina znam jeszcze z gier na serwerach internetowych. W trakcie LSG grałem z nim kilka razy. Solidne 3 kyu. Jego narzeczona to dla nas wielka zagadka. Startuje z siła 20 kyu. Niby niewiele ale jednak! Nieco upojeni poprzednim sukcesem siadamy do gry. Gra zaczęła się od mojego fatalnego błędu w rogu. Magda gra dobrze ale tak czy owak kończymy z nakade. Ruch Gosi. Hmm... biorę kamień w atari co daje mi oko - myślę, że żyjemy. Gra wyrównana do końca kiedy to udaje się nam urwać kilka punktów. Końcówkę obserwuje sędzia. Marcin proponuje poddanie gry. Przyjmujemy oczywiście. I wtedy okazuje się (po wskazaniu jednego ruchu przez Krzyśka Grabowskiego) , że róg, który jak sądziłem żyje jest martwy. Ruch Gosi pozwalał na podcięcie oka i ufałszywienie go ! Martwa grupa stała prawie całą grę na planszy!!! Nie musze chyba opisywać jak czuł się Marcin i Gosia! Wystarczyło pociągnąć grę dwa-trzy ruchy dalej a sytuacja stałaby się ewidentna. Zwycięstwo niby zawsze jest przyjemne ale jednak pozostał pewien niedosyt i złą prognozę na dzień następny. Poza tym Magdzie powróciła gorączka. Już tą grę grala z wysoka (38.00 C) temperaturą.

        Mamy dwa zwycięstwa i plan minimum dawno wykonany. Następne gry jutro. Mistrzostwa Par mają jeszcze jedna nietypową cechę: przestrzeganie reguł fair play jest niezwykle istotne. Łatwo sobie można wyobrazić sytuacje gdzie ich naruszanie daje wymierne korzyści graczom. Biorąc pod uwagę fakt, iż emocje są jeszcze chyba większe jak w trakcie gry pojedynczej a sposobów na "poprawienie" skuteczności gry mnóstwo zwracanie uwagi na fair play jest niezwykle istotne. Gry w trakcie Mistrzostw Polski Par 2001 odbyły się we wspaniałej atmosferze choć nie obyło się bez szczerego śmiechu, autentycznych łez i odrobiny nerwów.

        Naprawdę polecam grę parami wszystkim niezależnie od siły gry i szansy na zwycięstwo. Gracze słabsi maja okazje sporo się nauczyć grając z mocniejszym a mocniejsi czasem (jak np. ja) przekonują się ze ich pomysł na grę nie jest jedynym najlepszym i czasem ktoś dużo słabszy ma też ciekawe pomysły.

        Agnieszka Śmigowska i Andrzej "Adziu" Bojar. Spodziewałem się, iż będą czarnym koniem mistrzostw. Z Agnieszką chyba nigdy nie grałem pomimo, iż uczestniczymy w tych samych turniejach dość często. Adziu ma styl, który wybitnie mi nie leży. Magda grała ze sporą gorączka ale to nie zmienia faktu, iż przeciwnicy byli po prostu lepsi. Jak to zwykle w grach z Adziem oddali początkowo co mogli a później powoli i systematycznie urywali nam punkty. Na koniec jeszcze dałem odciąć sporą grupę i przegrywamy druga grę.

        Ostatnia partia z parą z Poznania (Marysia Dratwia i Wojtek Grygorowicz). Magda jest już bardzo osłabiona (po powrocie do domu skończyło się na serii zastrzyków z antybiotykami i o mało co zapaleniu płuc). Grę tę wygrywamy jako trzecią z kolei.

        Daje nam to w sumie piąte miejsce ale jeśli chodzi o ilość ubawu i emocji podejrzewam że gdyby to mierzyć to wyładowalibyśmy o wiele wyżej. Czekamy na następną okazję. Możecie liczyć na naszą obecność. A organizatorom MPP 2001 tylko podziękować.

Slawek Piela

    index/     publikacje/     uczestnicy/     zmagania/     wyniki/